sobota, 12 kwietnia 2014

Prolog



                Od dawna wiedziałam, że podróże w czasie i jakiekolwiek inne zabawy z nim są niemożliwe. Kiedyś - może i tak, ale któregoś dnia ktoś coś zepsuł i się skończyło. Słyszałam przeróżne historie z tym związane. Kiedy to się zdarzyło, kto, gdzie, w jaki sposób. Jednak kiedy siedziałam na uroczystej kolacji rozpoczynającej mój szósty rok nauki w Hogwarcie, nie wierzyłam w żadną z nich.
            Ktoś musiał bawić się czasem. Niemożliwe, żeby Ceremonia Przydziału trwała aż tak długo. Odczytywanie nazwisk ciągnęło się w nieskończoność, miałam wrażenie, że minęły godziny odkąd wkroczyliśmy do Wielkiej Sali, a tak naprawdę byliśmy dopiero na literze F. Zamknęłam oczy i miałam nadzieję, że czas okaże swoją łaskawość i dla odmiany popłynie trochę szybciej.
            Raz na jakiś czas budziłam się, żeby powitać oklaskami kolejnego świeżo upieczonego Ślizgona. Całkiem sporo się ich zebrało tego roku. Cóż, widocznie społeczeństwo jest coraz bardziej zdemoralizowane. Naprawdę wielu czarodziejów rozpoczynało naukę w tym roku. Nie wiem, może wielmożny pan Potter rozsławił to miejsce jeszcze bardziej, a może po prostu rodzicom przyśniło się, że ze wszystkich szkół magii na świecie, to właśnie do Hogwartu wyślą swoje dzieci. Z tego co zdążyłam zauważyć, kilku nowych uczniów miało azjatyckie rysy.
             Swoją drogą, jeśli tak dalej pójdzie, to Hogwart zostanie przejęty przez dzieciaki.
            Wszyscy nudzili się niemiłosiernie, pod koniec klaskały już tylko pojedyncze osoby. Niemal widziałam, jak w mózgach Puchonów przewijają się obrazy pysznego, hogwarckiego jedzenia. Ja nie wiem, jak oni w sobie tyle mieszczą, a są tacy chudzi. No dobra, większość z nich. W każdym razie metabolizm to bardzo dziwna i niesprawiedliwa bestia.
            Zerknęłam na stół Krukonów i wychwyciłam brązową czuprynę Ryana. Tego wieczoru jego włosy były w dobrym nastroju i nie sterczały na wszystkie strony. Sam Ryan chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że zostało jeszcze tak dużo osób. Rozmawiał z kimś siedzącym obok niego, ale nie mogłam dostrzec twarzy tego ktosia. Nie byłam zbyt wysoka i nawet kiedy wyciągnęłam szyję, nie byłam w stanie zobaczyć tego człowieka. Ryan gestykulował żywo, co chwilę poprawiał prostokątne okulary, które zjeżdżały mu z nosa. Chyba wyczuł, że na niego patrzę, bo odwzajemnił spojrzenie i uśmiechnął się szeroko. Nie wiem, jak mógł być wesoły w takiej beznadziejnej sytuacji. W odpowiedzi przewróciłam oczami, a on tylko pokręcił głową i wrócił do rozmowy.
            Kiedy już prawie zasnęłam, a burczenie w moim brzuchu było słychać w całej Wielkiej Sali, na talerzach pojawiło się jedzenie. W chwili, kiedy moje nozdrza wypełnił zapach pieczonego kurczaka, miałam ochotę przytulić każdego skrzata domowego w Hogwarcie. Mam nadzieję, że moja babcia nigdy się o tym nie dowie. Jeśli tak się stanie, grozi mi wydziedziczenie.
            Zapanował ogólny chaos. Ludzie byli tak głodni, że gdzieniegdzie doszło nawet do rękoczynów. Znaczy się do rozpychania łokciami. Biedni pierwszoroczni, witajcie w hogwarckiej rzeczywistości. Na szczęście istnieje coś takiego jak magia, dzięki niej jedzenia ciągle przybywało i półmiski nigdy nie były puste.
            Gwar rozmów wypełnił Wielką Salę. W sumie już w trakcie Ceremonii Przydziału większość rozmawiała, ale teraz nikt nie musiał się z tym kryć i zrobiło się głośno prawie jak na meczach quidditcha. Po mojej lewej stronie słyszałam Scorpiusa, Ala i Sama, którzy głośno debatowali nad tym, czy Armaty z Chudley wygrają tegoroczne mistrzostwa, czy może zostaną pokonani przez Sroki z Montrose.
            - Osobiście uważam, że Sokoły z Heidelbergu rozwalą wszystkich, ale nie chcę rujnować ich marzeń – oznajmiłam resztce ze swojej porcji kurczaka.
           
Z kolei po prawej miałam jakieś piątoklasistki, które narzekały na naukę czekającą je w tym roku.
           
Nawet nie zauważyłam, kiedy pięknie pachnące ciepłe jedzenie zastąpiły desery. Chyba znów ktoś majstrował przy czasie. Ryan powiedziałby pewnie, że to sprawka Kronosa. Nałożyłam sobie mnóstwo ciasta (oczywiście tego bez polewy czekoladowej) i zastanawiałam się, gdzie to zmieszczę i ile przytyję. Nie skończyłam jeszcze jeść, choć wszystko zniknęło już z półmisków, a Minerwa McGonagall wstała i wygłosiła coroczne przemówienie:
            - Pragnę powitać… - urwała, ponieważ grupa młodszych Gryfonów nie skończyła żywo o czymś dyskutować. Chyba nie zauważyli, że na Sali panuje cisza i ich sprzeczkę o to, kto komu ile ma oddać za zakupione jedzenie w pociągu, słyszeli absolutnie wszyscy. Dyrektor posłała im spojrzenie, którego osobiście bardzo jej zazdrościłam, i kontynuowała: - Witam was wszystkich bardzo serdecznie w kolejnym roku nauki w Hogwarcie. Nowym uczniom radzę zapamiętać, że wstęp do Zakazanego Lasu jest niedozwolony. Używanie zaklęć i przedmiotów magicznych między lekcjami również. Pierwszo- i drugoklasistom zabrania się wypadów do Hogsmeade. Reszta uczniów proszona jest o dostarczenie zezwoleń do końca tego tygodnia. – Zrobiła krótką przerwę. - Nabory do drużyn quidditcha odbędą się w przyszłym tygodniu.
            James Potter, siedzący przy stole Gryffindoru, odwrócił się w kierunku naszego stołu i posłał wyzywający uśmiech w stronę Scorpiusa Malfoya. Ten odpowiedział mu podniesieniem kącika ust w uśmiechu, który nie wyrażał nic poza pewnością siebie.
            Wszyscy byli pewni, że profesor McGonagall zakończyła swoje przemówienie, kiedy ta dodała:
            - Od tego roku w Hogwarcie nauka mugoloznawstwa staje się obowiązkowa dla wszystkich.
            Pierwszą reakcją na te słowa było zgodne milczenie, a potem wybuchła wrzawa.
            Oczywiście najgłośniej zrobiło się przy stole Slytherinu. Większość wstała ze swoich miejsc. Lauren Griffiths, która była jednym z naszych prefektów, powinna wszystkich uspokajać, ale realia były takie, że darła się najgłośniej. Jej skrzeczący głos odbijał się echem w mojej głowie. Siedziała stanowczo za blisko mnie. Była moją współlokatorką przez 5 lat i wydawać by się mogło, że przez tyle czasu człowiek przyzwyczai się nawet do tak okropnego głosu, ale uwierzcie mi, to niewykonalne.  Nasz drugi prefekt, Albus Potter, również nie robił nic, żeby uspokoić towarzystwo. Wydawało mi się, że wymienia spojrzenia ze swoim starszym bratem. Siedzący obok niego Scorpius i Sam Preacher pochylali ku sobie głowy i wymieniali żywe uwagi. Dziwne, byłam pewna, że Malfoy wejdzie na stół i będzie darł się tak, że usłyszy go całe Hogsemade.
            Jeszcze dziwniejsze niż zachowanie Scorpiusa było zachowanie profesor McGonagall. Można się było spodziewać tego, że natychmiast wszystkich uciszy, ale ona tylko stała i delikatnie kręciła głową. A sytuacja przy innych stołach wcale nie wyglądała lepiej niż u nas.
            Oburzenie Ślizgonów było całkowicie oczywiste, ale nie do końca wiedziałam czym kierowali się uczniowie z innych domów. Krukoni krzyczeli chyba coś o tym, że stracą dodatkowe za uczęszczanie na ten przedmiot, skoro teraz jest obowiązkowy dla wszystkich. Inni, że to zniszczyło im cały grafik, który ustalali przez całe wakacje.
            Na pierwszy rzut oka było widać, że uczniowie z Gryffindoru mają mieszane uczucia i większość domagała się po prostu wyjaśnień. Puchoni siedzieli za daleko i to, czemu aż tak bardzo się oburzyli, pozostanie dla mnie zagadką na zawsze.
            Jeśli o mnie chodzi, to moją pierwszą reakcją było ogromne zaskoczenie. Wiecie, mugole nie wzbudzali we mnie jakichś większych uczuć. Wiedziałam o nich bardzo mało, a oni nie wiedzieli o moim istnieniu wcale. Nie wchodzili mi w drogę, więc nie miałam żadnych zastrzeżeń do takiego stanu rzeczy. Taki układ pasował mi najbardziej i nie miałam najmniejszej ochoty go zmieniać.
            Kiedy Lauren wlazła na swoje krzesło, ktoś w końcu uznał, że pora uspokoić sytuację. I nie była to pani dyrektor.
            Ze swojego miejsca podniosła się wicedyrektor Cassandra Stevens, nauczycielka obrony przed czarną magią. Zaczęła krzyczeć o tym, że zachowujemy się niedopuszczalnie i bardzo haniebnie, że bardzo jej przykro, bo była pewna, że ta informacja nas ucieszy.
            Nigdy jej nie lubiłam, ale po tym jak to usłyszałam, byłam stuprocentowo przekonana, że profesor Stevens ma coś źle poukładane w głowie.
             Po dobrych dziesięciu minutach wrzasków i kilku wystrzałów iskier z różdżki pani profesor, zapanowała względna cisza. Prefekci z każdego domu ruszyli w stronę stołu nauczycieli, ale profesor McGonagall oznajmiła, że wyjaśni im całą sprawę jutro i odesłała wszystkich do łóżek.
           
Tłum niechętnie wychodził z sali, wszyscy wyraźnie się ociągali. Chyba liczyli na to, że McGonagall jeszcze coś powie, ale ona najwyraźniej uznała przemówienie za zakończone, ponieważ usiadła z powrotem na wysokim krześle. Prefekci ustawiali pierwszorocznych w rzędach, co nie było łatwym zadaniem (i wtedy bardzo się cieszyłam, że nie zostałam prefektem). Nowi uczniowie byli bardzo podekscytowani i niesforni, w żaden sposób nie udawało się ich uspokoić. Niektórzy prawie że powywracali krzesła. Starsi stanowili tylko dodatkowe utrudnienie - niziutcy pierwszoroczni nie widzieli zbyt dużo w tym tłoku. Cóż, tylko to mnie z nimi łączyło.
            Odnalazłam wzrokiem Ryana i na migi pokazałam mu, że chcę pogadać. Miałam nadzieję, że zrozumiał o co mi chodzi. Nie dowiedziałam się tego od razu, ponieważ mój przyjaciel był prefektem, musiał czynić swoje powinności.
            Kierując się w stronę wyjścia, zauważyłam swoją siostrę, która przepychała się w tłumie. Nie byłam zbytnio z tego zadowolona. Jej widok raz na dobę zdecydowanie wystarczy, a przecież w pociągu co chwilę niby przypadkiem wpadała do naszego przedziału. Ludzie mówili, że jesteśmy do siebie bardzo podobne, ale ja tego podobieństwa naprawdę nie widziałam. Julia miała okrągłą twarz, dłuższy i prostszy nos, a oczy były szerzej rozstawione i większe.
             Kiedy ją zobaczyłam, zmusiłam się do uśmiechu. Gdybym tego nie zrobiła, zaraz zaczęłaby zgrywać wielką altruistkę i udawałaby, że martwi się, co się dzieje. Za każdym razem mam ochotę powiedzieć jej, że ona mi się stała.

            - Rodzice przesyłają pozdrowienia – oznajmiła słodkim głosikiem i poprawiła krawat w kolorach Ravenclawu. Widocznie nie był zbyt doskonale ułożony. – Kazali mi przekazać, że masz się ciepło ubierać zimą, dobrze się odżywiać i pisać raz na miesiąc.
            Znając życie, Julia zastosuje się do tych rad i jutro na śniadanie przyjdzie w kożuchu, a listy będzie pisać raz na tydzień. Córeczka mamusi. Kiwnęłam głową; wolałam się nie odzywać, bo potem dostałabym wyjca od matki z pretensjami, dlaczego tak źle traktuję młodszą siostrzyczkę.
            Julia weszła po schodach prowadzących do pokoju wspólnego Krukonów, a ja zatrzymałam się przy nich i czekałam na Ryana. W porównaniu z Wielką Salą, można było tu swobodnie oddychać. Tam było zbyt duszno, choć nie czuło się tego tak bardzo.
            Szybko okazało się, że ja i Ryan mamy nieźle opracowany system komunikacji, bo bez problemu zrozumiał moje intencje. Właściwie to nie zauważyłam jego przyjścia, zastanawiałam się właśnie czy na pewno wzięłam podręcznik do eliksirów, wpatrując się przy tym w dwie tłuste i stare kobiety, plotkujące ze sobą na jednym z obrazów. Ryan zmachał mi przed oczami i westchnął:

            - Obudź się z tej ślizgońskiej melancholii.
            Wyprostowałam się i ogarnęłam myśli. Chciałam go zapytać, co sądzi o obowiązkowym mugoloznawstwie, ale pacnął się w czoło i zaczął grzebać w kieszeniach, mrucząc przy tym o jakimś liście.
            Jeśli myślicie, że list na pewno był pognieciony i wyglądał, jakby ktoś usiadł na nim pięć razy, to grubo się mylicie. Koperta, którą Ryan wyciągnął z kieszeni szaty wcale nie była zmięta, jak należało się tego spodziewać. Chciałam zapytać, czy wyprasował ją w jakiś magiczny sposób, ale… no, był Krukonem, to wyjaśnia wszystko.
            Podał mi kopertę.
            - Przepraszam, że dopiero teraz, całkowicie o tym zapomniałem w czasie podróży. – Poprawił okulary. – Jest od twojego dziadka.
            - Pan Ryan Barnes o czymś zapomniał? – Teatralnie położyłam rękę na piersi. – Niemożliwe.
            - Wybacz, ale dał mi go razem z tą książką, której tak długo dla mnie szukał. Wiesz, „Odyseja”, mówiłam ci o tym. Przez całe wakacje zastanawiałam się jak Odyseusz…
            - Ryan! – przerwałam mu.
            - Ee… no tak wybacz. – Miał autentycznie skuszoną minę, cały Ryan. – W każdym razie kazał cię przeprosić, za to, że nie mógł powiedzieć ci tego osobiście.
            - Ale dlaczego nie wysłał sowy? – Mój dziadek był chyba najbardziej zagadkową, ale jednocześnie wspaniałą istotą, jaką spotkałam w życiu. Od zawsze miałam z nim świetny kontakt, razem z Ryanem byli dwójką najbliższych mi osób.
            - Nie wiem, Sophie – odpowiedział. – Sam prawie spóźniłem się na pociąg, ale twój dziadek zdążył przybyć dosłownie w ostatniej chwili. Byłem już jedną nogą w pociągu, kiedy się zjawił i wcisnął mi książkę. Powiedział, żebym cię przeprosił, że nie mógł dać ci tego osobiście, nic więcej nie usłyszałem. Z początku nie wiedziałem o co chodzi, ale potem otworzyłem książkę i znalazłem w środku ten list.
            Przez to co powiedział Ryan byłam jeszcze bardziej zaintrygowana, więc pożegnałam się z nim szybko, zapewniając, że zobaczymy się rano. Pognałam w stronę lochów i dopiero przed wejściem do Pokoju Wspólnego zorientowałam się, że nie znam hasła. Zaklęłam w duchu i już miałam pędzić do gabinetu profesora Notta, opiekuna Slytherinu, kiedy zza rogu wyłoniły się trzy postacie. Albus Potter, Scorpius Malfoy i Sam
Preacher. Nie była to moja wymarzona ekipa ratunkowa, ale lepsze to niż nic.
            - Sie masz, Whitemore – powitał mnie Malfoy.  – Na mnie czekasz?
            - Wiesz, nawet jeśli od razu zorientowałeś się o co mi chodzi, to mógłbyś chociaż przez chwilę udawać. Jesteś taki nieromantyczny – mruknęłam w odpowiedzi.
            - Musisz mu wybaczyć, z tego z słyszałem Score zawsze ma problemy z grą wstępną – odezwał się Sam. – W ogóle za dobrze to mu nie idzie w żadnej grze… - powiedział to tak dosadnym tonem, że nawet ja wyczułam drugie dno. Malfoy spiorunował go wzrokiem.
            - Mówisz do swojego kapitana – warknął z udawaną złością.
            - Co? Że niby ty jesteś nowym kapitanem Slytherinu? – prychnęłam.
            - Czy to dla ciebie jakiś problem? – zapytał i spojrzał na mnie wyzywająco.
            - Coś by się znalazło, ale nieważne. Czy mógłbyś…? – Swoją prośbę skierowałam do Albusa, jednocześnie wskazując palcem wejście do Pokoju Wspólnego.
            Potter uśmiechnął się słabo i wypowiedział hasło. Przecisnęłam się obok niego , rzucając podziękowania, ale wątpię, żeby je usłyszał.
            Pobiegłam do swojego dormitorium. Tam na szczęście nie napotkałam żadnych przeszkód. Pokój był pusty, więc zatrzasnęłam za sobą drzwi, usiadłam na łóżku i wyjęłam z koperty złożony pergamin.


            Ulubiona wnuczko Kochana Sophie!
            Musisz wiedzieć, jak strasznie mi przykro, że nie możemy porozmawiać osobiście. Chciałem przekazać Ci wszystko jak najszybciej, więc ten list powstaje tylko dzięki wspaniałości Samopiszącego Pióra. Merlin niech błogosławi tego, kto je wymyślił. Prawdopodobnie powinienem pamiętać jego nazwisko, ale wiem, że mi to wybaczysz.
            Do rzeczy… Nie mogliśmy porozmawiać, ponieważ muszę spędzać coraz więcej czasu w tym przeklętym Ministerstwie. Jestem już za stary na siedzenie za biurkiem, ale oczywiście Twoja babka i cała reszta świata uważają, że jest zupełnie odwrotnie, dlatego całe dnie muszę siedzieć i podpisywać listy kierowane do innych Ministerstw. Zawsze o tym marzyłem.
             Jednakże są też jakieś dobre strony.
            Dzisiaj, od razu po przybyciu do mojego Piekła Na Ziemi skierowałem się do gabinetu pana wiceministra. Nigdy nie zgadniesz, czego ten bufon ode mnie wymagał! Właściwie to ja sam nie wiem, co to dokładnie jest. Albo tego nie rozumiem… Tego się chyba nie da zrozumieć…
            Sophie, oni stworzyli listę zaklęć, które wychodzą z obiegu. Wychodzą z obiegu, rozumiesz to?! I kazał mi się pod tym podpisać, niedoczekanie… Zamierzają zabraniać używania zaklęć, które uznali za niepotrzebne! Przecież to się nawet w myślodsiewni nie mieści!
            Kochana, ta informacja nie jest jeszcze ogłoszona publicznie, nie jest jeszcze nawet zatwierdzona. Ja i kilku innych, ten marny odsetek czarodziei, którzy zachowali odrobinę przyzwoitości, nie złożyliśmy jeszcze swojego podpisu. Mojego nie uzyskają nigdy, ale myślę, że nawet bez tego, to tylko kwestia czasu, aż ta lista ujrzy światło dzienne. Na razie proszę Cię o dyskrecję. Nie wiem, co dalej zrobię z tą informacją, muszę to jakoś delikatnie przekazać Twojej babci, ale nie mam pojęcia jak ona to przyjmie. Jeśli w ciągu najbliższych kilku dni, jej furia nie będzie słyszalna w Hogwarcie, będzie to oznaczać, że zareagowała całkiem spokojnie.
            To nie koniec, kochana! Niestety nie… Mam nadzieję, że przeczytasz to jeszcze przed kolacją i dowiesz się ode mnie: od tego roku w Hogwarcie nauka mugoloznawstwa będzie obowiązkowa. Jeżeli czytasz to po kolacji, wiesz już o tym Ty i cała reszta świata czarodziejów, włączając w to moją szanowną małżonkę. Tak, jeżeli jest już po kolacji, prawdopodobnie w tym momencie dyrektor McGonagall otrzymała kolejną sową od Twojej babci. I uwierz mi, Lacerta na tym nie poprzestanie. Myślę, że dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że nie tylko ona tak to przyjmie. Domyślam się, że sama nie jesteś jakoś specjalnie zadowolona z nowego przedmiotu, ale będą tacy, którzy zareagują dziesięć razy gorzej.
            Nie do końca rozumiem te wszystkie zmiany, ale wiem, że musimy uważać. Szykują się ciężkie dni. Ciężkie i burzliwe.

Twój najlepszy dziadek,                                  
Leon

PS Twój ojciec nie chciał się pochwalić Twoimi wynikami SUM-ów ze względu na Twoją ocenę z numerologii, ale nie przejmuj się, zrobiłem to za niego. Połowa snobów moich kolegów z pracy, gratuluje Ci świetnych wyników.

PS 2 Znalazłem ostatnio świetną książkę, Cień wiatru. Myślę, że spodoba się Tobie i Ryanowi. Wyślę Wam ją, jak tylko Lacerta przestanie wykorzystywać nasze biedne sowy. 

            Uśmiechnęłam się pod nosem. Czytanie mugolskich książek było naszą tajemnicą. Ryan stał się współwykonawcą tych swego rodzaju zbrodni praktycznie od chwili, w której się poznaliśmy.
            Mój uśmiech zbladł, gdy tylko spojrzałam na środkową część listu. „Oni stworzyli listę zaklęć, które wychodzą z obiegu.” Czytałam to w kółko i w kółko i za każdym razem doszukiwałam się nowego znaczenia tych słów. Przelewały się przeze mnie skrajne emocje. Od zaskoczenia, przez irracjonalne rozbawianie, do strachu, który drażnił zakończenia moich nerwów. Nie mam pojęcia, z jakim wnioskiem skończyłam. Musiałam się zgodzić z dziadkiem, szykował się ciekawy rok. I miałam przeczucie, że w czasie jego przebiegu, poznam wszystkie znaczenia określenia „ciekawy”.

________________________

Witajcie w naszych skromnych progach! Na wstępie musimy jednak uprzedzić: jesteśmy bardzo nieogarnięte, więc za wszelkie usterki z góry przepraszamy. 
Fanfik powstał praktycznie tylko dzięki Kath. Pewnego pięknego popołudnia (a może i nocy?) zaczęła marudzić, że chce coś napisać, ale sama nie umie. Chciałabym powiedzieć, że błagała mnie o pomoc na kolanach, ale sama zaproponowałam, żebyśmy pisały razem. 
O, trzeba wspomnieć, że nie jest to żaden konkretny pairing, po prostu opowiadanie o następnym pokoleniu. Rozdziały postaramy dodawać regularnie, ale... no wiecie, szkoła, inne obowiązki, czasem może być malutki poślizg. Raczej będziemy się trzymać kanonu, ale nie bijcie za niewielkie odstępstwa. 

Kath & Diana