czwartek, 29 października 2015

Rozdział III

No, rozdział jest, tak jak zapowiadałyśmy. Czujemy się spełnione i w nagrodę ładnie prosimy o komentarz każdego, kto do nas zajrzy. Tradycyjnie już przepraszamy za opóźnienia i od razu zapowiadamy, że nie mamy pojęcia, kiedy pojawi się następna część.
Życzymy miłego czytania!
Kath&Diana
________________________________________________

Nie miałam najmniejszego pojęcia, co właściwie zrobi moja babcia. Mogła naskoczyć na McGonagall na środku Wielkiej Sali, a równie dobrze mogła zaczekać, aż znajdą się w bardziej ustronnym miejscu. W zasadzie to chyba życzyłam pani dyrektor tej pierwszej wersji, wtedy przynajmniej miałaby świadków.
Tymczasem ona maszerowała z dumnie uniesioną głową na czele małego tłumu innych oburzonych czarodziei, którzy wyglądali przy niej bardzo niepozornie. Czarna szata babci łopotała za nią złowrogo. Chociaż Lacerta Whitemore była całkiem niska, w tej chwili wydawało mi się, że góruje nad wszystkimi. Nie rozejrzała się po Wielkiej Sali, tylko wpatrywała się świdrującym wzrokiem w McGonagall. Nawet ona musiała mieć trudności z wytrzymaniem tego spojrzenia.
Przyjrzałam się osobom, które kroczyły za babcią. Tłum składał się z około czterdziestu osób, w tym rodziców Scorpiusa, którzy szli zaraz za babcią. Pan Malfoy trzymał pod rękę swoją żonę, która była równie blada jak on, ale miała ciemniejsze włosy, opadające luźno na plecy. Już od dłuższego czasu nie widziałam żadnego przedstawiciela rodu Greengrass, poza moją babką oczywiście. Widząc matkę Scorpiusa, wróciły wspomnienia z tych wszystkich okropnych zjazdów, w których byłam zmuszona brać udział jako mała dziewczynka. W sposobie chodzenia Malfoyów było coś prawie tak dostojnego jak u babci i po cichu troszeczkę im tego zazdrościłam. To byli prawdziwi czarodzieje z rodu czystej krwi, szlachta wśród naszej społeczności, i informował o tym każdy centymetr ich ciał. Za Malfoyami szła matka Parkinsona (w zasadzie nigdy wcześniej jej nie widziałam, ale po kim Talon mógł odziedziczyć właśnie takątwarz, jeśli nie po niej?), spoglądająca raz po raz zawistnym wzrokiem na ojca Scorpiusa. Kawałek dalej zauważyłam jeszcze żonę profesora Notta, ciemnoskórą czarownicę o dużych oczach i wspaniałych, kręconych włosach, oraz rodziców Zabiniego, Boota (który stanowił najlepszy dowód na to, że nie tylko Ślizgoni sprzeciwiali się obowiązkowemu mugoloznawstwu) i mamę Katji.
Profesor McGonagall z kamienną twarzą ruszyła na spotkanie Lacercie. Zaczęły cicho rozmawiać, tak, że nie dało się wychwycić ani jednego słowa. Chciałam podejść bliżej, w zasadzie nie byłoby to bardzo dziwne – mogłam po prostu przywitać się z babcią. Ale nie, to byłoby nie na miejscu. Pierwsze, czego nauczyłam się w domu to to, że nie wolno przeszkadzać innym, gdy rozmawiają. Cóż, może w towarzystwie nie zawsze stosowałam się do tej zasady, ale co się dzieje w szkole, w szkole zostaje.
Odszukałam wzrokiem Julię. Siedziała przy lewym końcu stołu, więc musiałam się wychylić, by dobrze ją widzieć. Jak zwykle idealnie ubrana, z opaską na włosach, wyglądała, jakby zaraz miała się udusić. I to nie przez zbyt ciasno zawiązany krawat.
Babcia i McGonagall skończyły szeptać między sobą i wyszły z Wielkiej Sali razem z pozostałymi. A więc to by było na tyle, jeśli chodzi o optymistyczną wersje wydarzeń. Zaczynało się po prostu wspaniale. Zachowując tak nieoczekiwaną wstrzemięźliwość, babcia pozbawiła mnie wglądu na aktualną sytuację. Musiałam złapać za krawędź stołu, żeby natychmiast za nimi nie pobiec.
W Wielkiej Sali nadal panowało milczenie, jakby ktoś rzucił na wszystkich klątwę. Ciszę przerwał dopiero niezbyt uprzejmy głos profesor Stevens:
– Proszę wrócić do swoich zajęć. – Nauczycielka wyszła z sali, stukocząc obcasami, i jak tylko zamknęła za sobą drzwi, pomieszczenie wypełniło się rozmowami. Albus i Scorpius szeptali między sobą z podejrzanymi minami, dziewczyny z mojego dormitorium wymieniały głośno opinie o rodzicach poszczególnych uczniów. Natomiast ja spojrzałam tęsknie na niedojedzony obiad, bo nagle wrócił mi apetyt, po czym skinęłam na Ryana, który patrzył na mnie od jakiegoś czasu, i wstałam od stołu. Dzięki panującemu zamieszaniu nikt nie zwrócił na nas uwagi, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Ostrożnie wyszliśmy z Wielkiej Sali, akurat żeby zobaczyć, jak Stevens znika za zakrętem. Ryan poprawił nerwowo okulary, kiedy ruszyliśmy za nauczycielką.
– Nie wiem, czy to taki dobry pomysł, Sophie – szepnął po chwili. – Twoja babcia będzie wściekła, jeśli się dowie.
– Dlatego właśnie się nie dowie – odparłam. – Chyba że Julia zacznie nas śledzić.
– Albo przyłapią nas pod drzwiami! – Jego głos zadrżał. Denerwował się prawie jak przed egzaminem. Bardzo chciałabym spojrzeć na niego z góry i przywołać do porządku, ale niestety musiałabym załatwić sobie jakieś krzesło.
– Boże, Ryan, weź się w garść. Nigdy nikogo nie podsłuchiwałeś?
– To jest nieuprzejme! Zwłaszcza, jeśli ktoś rozmawia o sprawach dużej wagi.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. Gdybym dawniej nie podsłuchiwała rodziców i ich znajomych, nie wiedziałabym o połowie rzeczy, które działy się w Ministerstwie Magii. A taka wiedza często bywała przydatna. W tym momencie usłyszeliśmy skrzypienie drzwi od Wielkiej Sali i wiedziałam, kto z niej wyszedł, zanim usłyszałam jej głos.
– Sophio! – krzyknęła Julia, niezbyt głośno. Pewnie nie chciała, by wszyscy dowiedzieli się o jej obecności w miejscu, w którym nie powinno jej być w takiej chwili. Już sam fakt, że użyła mojego pełnego imienia nieco mnie rozzłościł. – Mam nadzieję, że nie zrobisz tego, co myślę, że zrobisz – oznajmiła protekcjonalnym tonem.
– Och, mam wiele zdolności, ale legilimencji jeszcze nie opanowałam, więc nie mam pojęcia, co sobie myślisz – odparłam, chociaż dobrze wiedziałam, o co jej chodziło. Julia westchnęła i wymownie spojrzała w sufit.
– Podsłuchiwanie jest niestosowne i nie przystoi czarodziejom z takiego rodu jak my – oświadczyła, podchodząc krok bliżej. Ryan prychnął.
– Tak samo jak zdobywanie odpowiedzi na sprawdzian. – Uśmiechnęłam się triumfalnie, a po twarzy Julii przebiegł cień strachu i wstydu.
Moja siostra była dzieckiem prawie idealnym. Prawie. Przyłapałam ją pewnego dnia w czwartej klasie, kiedy byłam akurat świeżo po wyjątkowo zażartej sprzeczce z Nicole. Nawet nie pamiętam, o co poszło, natomiast pamiętam, że był ze mną Ryan, któremu jakoś udało się zaciągnąć mnie do pustej klasy, bym się uspokoiła. Tyle że pusta klasa była pusta tylko z założenia. Byłam jeszcze w trakcie analizowania minionych wydarzeń, więc na początku ledwo zarejestrowałam, że nie jesteśmy w niej sami.
Nicole nazwała wtedy „zdzirą bez własnego życia” i tylko to, że w końcu dostrzegłam Julię, powstrzymało mnie przed wróceniem do dormitorium i rozwaleniem jej nosa. Dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że to ona. Stała na środku klasy (co było głupie, bo gdyby ktoś inny ich nakrył, nie mogliby się nawet schować w kącie. Ale cóż, to Ślizgoni byli tymi, którzy używali rozumu) z jakimś Gryfonem z jej roku. Potem Ryan powiedział mi, że kiedy tam wpadliśmy, odskoczyli od siebie jakbyśmy przyłapali ich na całowaniu albo czymś w tym rodzaju. Julia spłonęła rumieńcem i zaczęła mi pokrętnie tłumaczyć, ale nie zwracałam na nią uwagi. Podeszłam do Gryfona i wzięłam plik kartek, który trzymał w ręce. Musiałam chyba wyglądać przerażająco, bo odsunął się ode mnie szybko i wybiegł z klasy. Przejrzałam pergaminy i dosłownie nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Moja siostra załatwiła sobie odpowiedzi do testu z zielarstwa. Niesamowite.
– Ach, więc tak się uczysz do sprawdzianów? – zapytałam, a Julia zamilkła i przełknęła głośno ślinę.
– T–to n–n–nie tak – wyjąkała cicho, po czym odetchnęła głęboko, uniosła głowę i spróbowała jeszcze raz: – To było tylko jednorazowe.
– Nie obchodzi mnie to – pokręciłam głową. Byłam wkurzona, a ona idealnie nadawała się na kogoś, na kim mogłabym się wyżyć. – Bardziej obchodzi mnie reakcja rodziców, kiedy dowiedzą się, co ich ukochana córeczka robi w szkole. – Uśmiechnęłam się złośliwie, a Ryan zakaszlał. Jeśli się tego nie spodziewał, to nie wiem, co według niego mogłam zrobić w takiej sytuacji. Machnęłam Julii przed oczami pergaminami i już miałam odejść, kiedy ponownie się odezwała.
– Dobra. – W jej głosie było słychać zrezygnowanie. – Co za to chcesz?
Myślałam, że się przesłyszałam. Ryan posłał mi zachęcające spojrzenie i prawdopodobnie dzięki temu odzyskałam jasność umysłu. Przecież mogłam latami czerpać korzyści z tej właśnie chwili! 
Dwa lata później moja siostra wciąż była tak samo zawstydzona i przestraszona, jak wtedy.
– Nie sądzę, że jesteś gotowa tak zhańbić ród Whitemore’ów – oznajmiłam śmiertelnie poważnym tonem, chociaż cała ta szopka ze wstydem wydawała mi się bardzo komiczna i niepotrzebna. Zrobiłam w życiu o wiele więcej rzeczy, które mogłyby zhańbić naszą rodzinę, więc ściąganie na jednym teście nie zrobiłoby na mnie dużego wrażenia.
– Nie zrobisz tego. – Julia wolno pokręciła głową.
– Dobrze wiesz, że mogę. I jeśli teraz nam przeszkodzisz, za piętnaście minut będzie wiedział o tym cały Hogwart i rodzice.
Ryan chrząknął ostrzegawczo. Istniało duże prawdopodobieństwo, że zgubiliśmy już Stevens, więc odwróciłam się i pobiegliśmy cicho korytarzem, zostawiając moją ukochaną siostrę na pastwę losu i jej sumienia.
***
Profesor McGonagall wybrała klasę, w której odbywały się zajęcia z historii magii. Kiedy wychylałam się zza roku, miałam świetny widok na otwarte jeszcze drzwi. Stała w nich Stevens, czekając na jakichś spóźnialskich nauczycieli. Gdy zdyszany opiekun Gryfonów, profesor Longbottom, wbiegł do sali, rozejrzała się uważnie po korytarzu (ledwo zdążyłam schować się za chroniącą nas ścianą) i szarpnęła za drzwi, które zamknęły się z hukiem. Odczekałam stosowny moment i już miałam dać znać Ryanowi, że możemy przemieścić się bliżej, kiedy usłyszałam płynące zza siebie słowa:
– Kompletnie niewychowana ta dzisiejsza młodzież.
Podskoczyłam w miejscu i ugryzłam się w język. Ryan i ja odwróciliśmy głowy w tym samym momencie i zobaczyliśmy szczerzącego się Scorpiusa Malfoya oraz stojącego za nim Albusa Pottera. Ten drugi też się uśmiechał, ale jego uśmiech wyglądał na przepraszający.
– Jesteś nienormalny, Malfoy! – syknął Ryan. Był nieźle zestresowany całą sytuacją, więc musiał się wystraszyć dużo bardziej ode mnie. – Prawie dostałem przez ciebie zawału.
– Ty, przyłapany na gorącym uczynku przy wykonywaniu tak nieodpo...
– Och, przymknijcie się – szepnęłam – I nawet nie próbujcie wkręcać, że jesteście tu przypadkowo.
– Niestety nie mogę zaprzeczyć – odpowiedział, podchodząc bliżej – Przyszliśmy się zhańbić tym samym co wy. – Przykucnął obok mnie.
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Mogli wszystko zepsuć. Nawet nie było mowy o tym, żeby cztery osoby przykładające uszy do drzwi, pozostały niezauważone. Brakowało nam tam tylko kocyka piknikowego i czegoś do jedzenia.
– Sorry, chłopaki, ale byliśmy tu pierwsi – oznajmiłam.
– Szkoda czasu, Sophie – odezwał się Albus, wyciągając coś z wewnętrznej kieszeni szaty – Wszyscy możemy skorzystać z tej sytuacji. – Podał to coś Malfoyowi.
Oczywiście, że wiedziałam, co to jest. Uszy Dalekiego Zasięgu. George Weasley zbił na nich fortunę, nawet ja miałam swój egzemplarz w domu. No właśnie, w domu. Ponieważ w Hogwarcie były całkowicie bezużyteczne.
– Przecież to nie ma prawa zadziałać – wygłosił Ryan tonem zarezerwowanym tylko dla Krukonów. – Te mury są tak przesiąknięte zaklęciami ochronnymi, że ta zabawka w życiu się przez nie nie przebije.
– Przestań w końcu traktować nas jak idiotów – fuknął Score. Ale to Albus przedstawił nam ich linię obrony:
– To ulepszony model – powiedział. – Fred zwędził je z magazynu w sklepie wujka. Ma omijać wszystkie przeciwzaklęcia. Co prawda oficjalnie jest jeszcze nietestowany, ale ostatnim razem nas nie zawiódł.
W czasie, gdy młody Potter wszystko nam wyjaśniał, Scorpius rozwinął całe urządzenie i zręcznym rzutem umieścił jedno ucho pod drzwiami klasy. Naprężył linkę i uniósł drugie ucho. Usłyszeliśmy niewyraźny głos:
– ... niedopuszczalne. Na pewno się na to nie zgodzę.
– To mój ojciec – szeptem oznajmił Score.
– Panie Malfoy, proszę mnie najpierw po prostu wysłuchać. – Rozpoznałam głos McGonagall, zdradzający co najmniej irytację. Jednak prawie nikt jej nie słuchał, wszyscy wylewali swoje żale i oskarżali panią dyrektor o tę sytuację, jakby nie zdawali sobie sprawy, że była zbyt inteligentna, by tak skomplikować życie sobie i nam. W pomieszczeniu panował taki szum, że nawet Uszy zawiodły i słyszeliśmy tylko urywki zdań wypowiedzianych głośniej. Trwało całkiem długo, nogi zdążyły mi zdrętwieć od siedzenia w niewygodnej pozycji, aż w końcu profesor McGonagall przywołała wszystkich do porządku (podejrzewam, że przez te parę minut powstrzymywała się przed krzykiem i wlepieniem naszym rodzicom szlabanu, jak za starych, dobrych lat). Dziwiłam się, że moja babcia nie odezwała się jeszcze ani słowem.
– Proszę państwa, proszę mi wierzyć, że jestem tak samo niezadowolona z tego rozporządzenia.
– Więc powinnaś coś z tym zrobić, Minerwo – rozległ się głos babci.
– Oho – skomentował Scorpius – wejście smoka. – Ja i Albus jednocześnie pacnęliśmy go w głowę, a Ryan przyłożył palec do ust, uciszając całą naszą trójkę.
– Sądziłam, że mój mąż nie na darmo oddał na ciebie swój głos. Wszyscy uważaliśmy, że będziesz dobrym dyrektorem również w chwilach kryzysu, jak Dumbledore. Oczekujemy twojej natychmiastowej interwencji w ministerstwie, Minerwo. – Nastąpiła chwila ciszy, w której moja babcia i McGonagall zapewne mierzyły się spojrzeniami.
– Lacerto, i co, twoim zdaniem, ma przekonać samego ministra magii do zmiany decyzji?
– To pani jest tutaj dyrektorem, profesor McGonagall – odezwał się kolejny głos, tym razem żeński. Był mocny, nieco zachrypnięty i podejrzanie pasował mi do matki Notta. Jej słowa wywołały kolejną burzę, wszyscy naraz przedstawiali swoje propozycje co do treści listu. Tym razem to babcia ich uciszyła.
– Minerwo, nie pozwolę, by moje wnuczki uczyły się o tych marnych mugolach, mają o wiele ważniejsze przedmioty! – zagrzmiała tak głośno, że Ryan aż się wzdrygnął.
– Twoje wnuczki są tak inteligentne i zaradne, że z pewnością jeden przedmiot więcej nie zrobi im różnicy – odparła McGonagall, a ja znów poczułam, jak się czerwienię. Spuściłam wzrok, by uniknąć między innymi urażonego spojrzenia Scorpiusa. Musiałam jednak pogratulować McGonagall celnego strzału – przynajmniej babcię pozbawiła jednego argumentu, a to ona była najważniejszym przeciwnikiem.
Właśnie w tym momencie usłyszeliśmy nowy głos, z tym że dobiegał nie z Uszu, a zza naszych pleców.
– Czy w domu was nie uczyli, że nieładnie jest podsłuchiwać?
Podskoczyłam (tak, kolejny raz), podobnie jak pozostała trójka, i prawie jednocześnie zerwaliśmy się z podłogi i obróciliśmy za siebie. Nie wyszło nam to szczególnie zgrabnie, biorąc pod uwagę fakt, że mieliśmy poplątane Uszy Dalekiego Zasięgu i zdrętwiałe nogi. Tak więc w efekcie prób wyplątania się z kończyn i sznurków, nagle znalazłam się w objęciach Albusa, ciągnąc go za koszulę.
– Wiesz, Sophie – zaczął Sam tonem mędrca – Kiedy jakiś facet dołącza do towarzystwa, to oczekuje, że to właśnie z niego nieokrzesane białogłowy zaczną zrywać koszulę.
Odsunęłam się od zakłopotanego Ala z największą gracją na jaką było mnie stać i posłałam Samowi mordercze spojrzenie.
– Preacher! – warknął Scorpius, kiedy już doszliśmy ze wszystkim do ładu. – To było zabawne, fakt, ale to nie zmienia faktu, że jesteś dupkiem. – To powiedziawszy z powrotem rzucił Uszami i wróciliśmy do słuchania.
– To schrecklich pomysł, schrecklich! – dobiegł nas głos z twardym akcentem, niewątpliwie należący do mamy Katji. – Mogłam wybrać inną szkołę dla mojej córki, ale posłałam ją do Hogwartu, bo mówiono mi, że to najlepsza szkoła magii. Najlepsza... – jej głos zacząć przypominać mruczenie – A teraz takie pomysły, herzlichen dank za takie pomysły! Dziękuję bardzo!
– Wiecie – odezwał się Ryan gorliwym szeptem – jej akcent brzmi bardziej szwajcarsko niż czysto niemiecki…
Wszyscy, w odruchu ślizgońskiej solidarności, syknęliśmy, żeby się uciszył.
– Oczywiście, że najlepsza. – Z Uszu popłynął głos mojej babci. Mocny, przebijający się przez inne. Natychmiast zapadła cisza. Mnie wcale jej słowa nie zadziwiły – ona sama mogła narzekać na obecne działania szkoły, ale w życiu nie pozwoliłaby obrażać miejsca, w którym poniekąd się wychowywała. – Beznadziejne czasy wymagają beznadziejnych rozwiązań – kontynuowała Lacerta. – Mam nadzieję, że sam Merlin będzie nad nami czuwał, bo nie wiem, jak spojrzę w lustro z taką świadomością.
Oczywiście dzięki przybyciu Sama nie usłyszeliśmy co za świadomość ani co za pomysł, ale wywnioskowałam, że pani dyrektor dopięła swego i przekonała babcię – i tym samym wszystkich pozostałych – że na razie należy poczekać i obserwować. Chłopcy nie byli zbytnio zmieszani, więc pewnie sami doszli do podobnych wniosków.
Pani dyrektor zaczęła mówić coś tonem kończącym rozmowę, więc Scorpius zaczął zwijać Uszy Dalekiego Zasięgu i czym prędzej wycofaliśmy się dalej w korytarz. Nauczyciele i rodzice zaczęli wysypywać się z sali, głośno ze sobą rozmawiając. Kiedy większość z nich się oddaliła, z pomieszczenia wyszła ostatnia trójka – pani dyrektor, moja babcia i profesor Nott.
– Mam nadzieję, że nie będę tego żałować, Minerwo. – Wyraźnie usłyszeliśmy głos pani Whitemore.
– Ja również, Lacerto. – Głos pani dyrektor był przesiąknięty zmęczeniem.
– Chciałabym teraz porozmawiać z moimi wnuczkami – oświadczyła babcia. Nie zabrzmiało to jak prośba nawet w najmniejszym stopniu.
– Oczywiście, powiadomię Sophię – pośpieszył z odpowiedzią profesor Nott i usłyszeliśmy jego szybkie kroki.
– Sophie, twoja babcia jest tak samo wspaniała, jak przerażająca – skomentował Albus, który zapewne czuł się do tego zobowiązany.
– Jak bazyliszek w trakcie ataku – powiedział w zamyśleniu Sam.
– Z dwojga złego chyba wolę bazyliszka – wyznał Score. Nie miałam czasu na to odpowiedzieć, musiałam jak najszybciej się stamtąd oddalić. Lepiej, żeby profesor Nott szybko mnie znalazł, babcia nigdy nie była w nastroju na czekanie. Zupełnie przypadkiem natknął się na mnie, kiedy spokojnie podążałam do biblioteki. Zaprowadził mnie do swojego gabinetu, w którym już czekała moja siostra, i oznajmił, że babcia chciała zamienić z nami słowo, zanim wyjedzie. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, Julia rzuciła mi spojrzenie, które najprawdopodobniej obwiniało mnie za całą sytuację.
– Wszystko w porządku? – zapytałam fałszywie przymilnym tonem. – Bo wyglądasz, jakby nie powiem co cię bolało.
Julia syknęła jak przestraszony kot i odsunęła się ode mnie, jakbym nie była godna egzystowania tak blisko jej wspaniałej osoby.
– Nawet nie masz pojęcia, jak często mi za ciebie wstyd – odparowała. Czy takie uwagi z ust własnej siostry bolały? Gdyby coś podobnego padło z ust innego członka mojej rodziny, zapewne zabolałoby pięć razy bardziej. Julia rzucała je na tyle często, że zdążyłam już przywyknąć.
– Sorry, ale nigdy nie planowałam, że powstaniemy z tego samego…
– Przestań!
W tym momencie drzwi się otworzyły i do gabinetu weszła Lacerta Whitemore. Julia natychmiast odwróciła się w jej stronę, ale zaraz z pokorą opuściła głowę. Ja natomiast wzięłam bardzo głęboki oddech.
– Dzień dobry, babciu. – Delikatnie skłoniłam głowę, ponieważ właśnie takiego powitania zawsze ode mnie oczekiwano, a nie jakiegoś poddańczego pokłonu, który prezentowała moja siostra.
– Witajcie. – Babcia zmierzyła nas wzrokiem. – Niestety mam dla was złą wiadomość. W tym roku będziecie zobowiązane do uczęszczania na lekcje mugoloznawstwa – oznajmiła takim tonem, jakby ktoś kazał jej wyprowadzać na spacer sklątki tylnowybuchowe. Nie powiem, że specjalnie przygnębiła mnie ta informacja, a tym bardziej wcale nie zaskoczyła, jednak przed babcią musiałam udawać, że bardzo nad tym ubolewam. Usiłowałam zrobić cierpiętniczą minę, ale i tak nie przebiłam Julii, która jęknęła głośno, przywaliła sobie dłonią w czoło i wyglądała, jakby była bliska płaczu.
– Również nie jestem z tego zadowolona, Julio, jednak to nie powód, by tak demonstrować swoje humory – skomentowała babcia. Moja siostra w odpowiedzi wymamrotała w odpowiedzi coś, co brzmiało podobnie do „oczywiście, babciu”. Lacerta przymknęła na chwilę oczy, wzięła kolejny głęboki oddech, po czym kontynuowała: – Chcę, żebyście od teraz wszystko uważnie obserwowały. Pójdziecie na te… lekcje – po raz pierwszy w życiu słyszałam, żeby babcia się zająknęła – i będziecie zwracać uwagę na wszystko, zrozumiano?
Zgodziłyśmy się. Babcia chyba już poczuła się lepiej, mogąc wydać kilka rozkazów.
– I dziewczęta – podjęła znowu – wiem, że na pewno nie będziecie czuły się zbyt komfortowo w tej sytuacji, ale możecie być pewne, że nikt was nie będzie winił.
Byłam zdezorientowana, delikatnie mówiąc. To chyba najcieplejsze słowa, jakie od niej w życiu usłyszałam.
***
Następnego dnia wszyscy musieliśmy wstać trochę wcześniej. Profesor Nott przekazał taką informację prefektom, więc zapewne chciał nam streścić rezultat wczorajszych rozmów. A raczej jego brak.
Oznaczało to oczywiście sprzeczki, zanim na dobre otworzyłam oczy. Urodziłam się w naprawdę licznym roczniku. Sama mieszkałam w pięcioosobowym dormitorium, a kolejne zajmowały jeszcze cztery dziewczyny w moim wieku. Było to naprawdę uciążliwe w codzienny czynnościach, szczególnie przez to, że w tym cudownym gronie znalazła się taka Nicole.
Związywałam właśnie włosy, kiedy wróciła z łazienki i zaczęła narzekać, jak to bardzo zdążyłyśmy nabałaganić. Wolałam czym prędzej się stamtąd usunąć, więc szybko zerknęłam w lusterko i już miałam opuścić dormitorium, kiedy usłyszałam jej złośliwy głos:
– Sprawdziłaś dokładnie, czy wyglądasz tak samo beznadziejnie jak wczoraj, Whitemore? – Posłała mi uśmiech odsłaniający wszystkie zęby.
– Sprawdziłam i wyglądam jakby planowała morderstwo – warknęłam i wyszłam.
Słowa Nicole nie znaczyły dla mnie zupełnie nic, poza tym dokładnie wiedziałam, jak wyglądam. Może i przymiotnik „oszałamiająca” niezbyt do mnie pasował, ale „beznadziejna” też nie.
Bardzo lubiłam swój nos, na przykład. Był malutki i delikatnie zadarty. Pasował do mojej drobnej twarzy, a piwne oczy całkiem przyzwoicie wyglądały w połączeniu z włosami tego samego koloru. W przeciwieństwie do Julii miałam łagodne rysy twarzy. W zasadzie jedną z niewielu rzeczy, które nas łączyły, była drobna postura. Miałam trochę zastrzeżeń do bladej cery, która w niekorzystnym świetle wyglądała wręcz anemicznie oraz do policzków z przesadną tendencją do różowienia się, no ale nie można mieć wszystkiego.
Na tym świecie naprawdę dużo łatwiej wyjść na niewdzięcznika niż cieszącego się życiem altruistę. A przecież zawsze znajdą się ludzie, którzy mają pod pewnymi względami lepiej, a pod pewnymi gorzej od ciebie. Czasem wydaje nam się, że wszyscy wokół posiadają to, czego akurat nam brakuje. Jest to naturalne, ale gówniane, moim skromnym zdaniem, więc naprawdę nie cierpiałam takich spadków wiary w siebie.
Po wejściu do pokoju wspólnego zastałam dwa obozy – tych już w pełni rozbudzonych i żywo dyskutujących oraz tych zasypiających na siedząco. Usiadłam przy stoliku obok Blaise’a Notta, przy którym znajdowali się również Al, Score i Sam.
Siedzieliśmy w milczeniu, nawet się nie witając. Sam masował skronie i chyba usilnie starał się utrzymać głowę w pionie. Scorpius nie zdobył się na taki wysiłek i z zamkniętymi oczami opierał podbródek na dłoni. Podejrzewałam, że profesor Nott każe nam jeszcze chwilę na siebie poczekać, więc wyciągnęłam z torby książkę, którą właśnie czytałam.
Była to historia czarownicy, która przez ciąg niefortunnych zdarzeń trafia w sam środek wojny goblinów. Może taka sceneria nie wydaje się zbyt interesująca, ale ja uwielbiałam książki przygodowe. Można powiedzieć, że się na nich wychowałam. Mój dziadek jest pisarzem i specjalizuje się właśnie w tym gatunku. Choć właściwie jest przede wszystkim podróżnikiem, a dopiero później pisarzem. Większość życia spędził na wyprawach w egzotyczne miejsca. Wyjeżdżał, wracał i opisywał wszystkie swoje przygody i w ten sposób zarabiał na kolejne podróże. Był w tym na tyle dobry, że zarobił dużo więcej niż tylko na kolejne wycieczki, dodatkowo ożenił się z członkinią rodu Greengrass, jednego z najzamożniejszych w świecie czarodziejów. Siłą rzeczy moje nazwisko było dość znane. Sytuacji wcale nie poprawiali rodzice. Jak już wspominałam, ojciec był głównym Numerologiem Ministerstwa, a mama zasiadała w radzie Wizengamotu. Może na pierwszy rzut oka nie wyglądałam, ale pochodziłam z bardzo wpływowej rodziny.
Przeczytałam jakieś dwa akapity, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się z ze zmarszczonymi brwiami i prawie walnęłam nosem w ramię Sama. Nie mam pojęcia, jak przedostał się tam zupełnie bezszelestnie, zwłaszcza, że jakieś dwie minuty temu siedział naprzeciwko mnie.
Spojrzałam na niego sugestywnie, ale ten w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Czytał sobie dalej w najlepsze.
– Nie przeszkadzam ci? – mruknęłam.
– Skądże – odpowiedział, ale po chwili zmienił zdanie: – Albo dobra, i tak jeszcze dobre trzy strony do tego, aż Gordon pomoże jej się stamtąd wydostać.
– Nie wierzę, że mi to powiedziałeś! Zepsułeś…
Dalszy potok moich słów przerwało przybycie profesora Notta. Powiedział dokładnie to, czego się spodziewałam. Mianowicie – nic się nie zmieniło, wszyscy mamy uczęszczać na mugoloznawstwo. Musiał uciszyć parę gwałtownych protestów. Wymógł na nas obietnicę przyzwoitego zachowania oraz dobitnie zaznaczył, że osobiście będzie wyznaczał kary za jakikolwiek przejaw złego zachowania na tych lekcjach.
Udaliśmy się na śniadanie, które dla odmiany upłynęło bez większych atrakcji. Zjadłam spokojnie pełny posiłek pierwszy raz, odkąd przybyłam do Hogwartu. W zamian za to z czymś niecodziennym spotkałam się zaraz po śniadaniu – Albus Potter czekał na mnie przy wejściu do Wielkiej Sali.
– Sophie, możemy pogadać? – zapytał trochę niepewnie.
– Jasne – odpowiedziałam i zaczęliśmy iść w stronę lochów, gdzie miałam pierwszą lekcję.
– Chodzi o to, że… Słyszałaś o nowościach w Ministerstwie, prawda?
Przytaknęłam.
– Mogłabyś mi powiedzieć, co dokładnie wiesz? – Albus zachowywał się, jakby cała ta rozmowa strasznie go krępowała. Przez to ja również nie czułam się zbyt pewnie. – Wydaje mi się… że ojciec może nie mówić mi wszystkiego.
Zastanawiałam się tylko przez chwilę.
– Wiesz, Al – zaczęłam – ja też na pewno nie wiem wszystkiego, ale dziadek wspominał mi o…
– Wrócimy do tego – przerwał nagle Albus. Podążyłam za jego wzorkiem i już wiedziałam dlaczego. W naszą stronę zmierzał jego starszy brat. Przewróciłam oczami, nie mogłam się powstrzymać. – Przepraszam Sophie, pogadamy później, okay? I tak wolałabym, żeby Sam i Score przy tym byli.
– W porządku – mruknęłam. Chłopak jeszcze raz przeprosił i pobiegł w stronę brata.
Zanim rozpoczęły się lekcje eliksirów, odbyłam jeszcze krótką rozmowę z Ryanem. Chciał mi tylko przekazać, że Amanda ustaliła godzinę spotkana – miało się odbyć następnego dnia wieczorem, czyli wtedy, kiedy wszyscy będziemy już po pierwszych lekcjach mugoloznawstwa. Widziałam, że mój przyjaciel lekko się denerwował, mówiąc o tym.
W sumie mu się nie dziwiłam, na pewno będzie o czym rozmawiać.

czwartek, 22 października 2015

Sowia Poczta


Jeśli ktokolwiek jeszcze tu zagląda - witajcie! Naprawdę mamy nadzieję, że nie wrzucamy tych słów w próżnie. 
Nie wiemy czy chce Wam się czytać po raz kolejny marne tłumaczenia i nie wiemy też czy mamy po swojej stronie jakieś porządne argumenty. Tak wyszło, za co jest nam okropnie przykro. Na pewno przyczyniło się do tego kilka zdarzeń losowych, ale tą główną jest niewątpliwie wrodzone lenistwo.
Oczywiście przez cały ten czas pamiętałyśmy o Sophie i spółce, ani na chwilę nie porzuciłyśmy tej historii, tylko zawsze brakowało czegoś, aby powrócić do jej spisywania. Tak więc nie obiecujemy, że zaczniemy regularnie wstawiać rozdziały, chociaż nam nie podoba się to tak samo jak wam, ale na pewno postaramy się, by pojawiały się częściej niż raz na rok.
Piszemy wam to właśnie teraz, ponieważ wszystko w Niebie i na Ziemi złożyło się na to, że wróciłyśmy do pisania. Jesteśmy w trakcie tworzenia rozdziału. Nie potrafimy powiedzieć, kiedy tenże rozdział się pojawi, ale możecie być pewni, że pojawi się na pewno.


Postaramy się, żeby doszło do tego jak najszybciej.
Kath&Diana